Wzrost PKB to nieunikniony warunek naszego dobrobytu czy recepta na ekologiczną katastrofę? Czy powinniśmy się cieszyć z powrotu wzrostu gospodarczego po zakończeniu pandemii? Jeżeli chcecie poznać odpowiedzi na te pytania, zapraszam do wysłuchania pierwszego odcinka podcastu Zrównoważony Rozwój.

Źrodła i dodatkowe materiały wspomniane w odcinku

Podcast do czytania

Według ostatnich prognoz Komisji Europejskiej dla krajów członkowskich, wzrost produktu krajowego brutto w Polsce ma 2021 roku wynieść 4%, a w kolejnym roku aż 5,4%. Z kolei gospodarka strefy euro ma wzrosnąć o odpowiednio 4,3 i 4,4%. Jest to powrót na ścieżkę wzrostu po skurczeniu się naszych gospodarek w pandemicznym 2020 roku. Czy jednak aby na pewno jest to dobra wiadomość?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, zaczniemy od przyjrzenia się, czym tak naprawdę jest i skąd wziął się koncept obliczania produktu krajowego brutto. W tym celu przeniesiemy się się do lat 30-tych XX wieku, do czasów,  kiedy metodologia szacowania rozmiarów gospodarek była  dopiero w powijakach.

Powstanie PKB

Stany Zjednoczone, lata 30-te XX wieku. Jest szczyt wielkiego kryzysu gospodarczego. Sytuacja ekonomiczna, ale też i społeczna, jest wprost dramatyczna. Co czwarty Amerykanin jest bez pracy. Stopa  bezrobocia wynosi 23%. Ludzie tracą pracę, często tracą też mieszkania. W kraju liczącym podówczas nieco ponad 120 milionów mieszkańców, 2 miliony bezdomnych ląduje na ulicy. To tak, jakby w dzisiejszej Polsce ponad pół miliona osób wylądowało na bruku. W amerykańskich miastach ludzie śpią w parkach, poprzykrywani gazetami dla ochrony przed zimnem, niektórzy z kolei śpią w rurach kanalizacyjnych, a inni  budują sobie prowizoryczne schronienia z byle czego – fragmentów starych mebli, blachy, wszystkiego co wpadnie pod rękę. W poszukiwaniu jedzenia ludzie grzebią w koszach na śmieci lub dzień w dzień czekają w długich kolejkach do punktów rozdających darmowe jedzenie, prowadzonych przez organizacje charytatywne lub służby publiczne.

Oprócz dramatycznego  spadku produkcji przemysłowej ma miejsce niemalże upadek systemu bankowego. W samym 1933 roku zamknęło się 4 tysiące różnych banków, a przez cały okres kryzysu aż 9 tysięcy. Wiele osób traci zgromadzone w bankach oszczędności. W obliczu katastrofalnej sytuacji gospodarczej Kongres Stanów Zjednoczonych w 1932 roku powierza pracującemu  w Narodowym Biurze Badań Ekonomicznych Simonowi Kuznetsowi, ekonomiście białoruskiego pochodzenia, stworzenie metodologii, która pozwoli na obliczenie rozmiarów produkcji gospodarczej. Kuznets przygotował raport, który momentalnie stał się bestsellerem (można go było wówczas kupić za 20 centów). Kuznets wyliczył, że w latach 1929-1932 gospodarka USA skurczyła się  o połowę. Był to początek metodologii pozwalającej szacować rozmiary krajowej działalności gospodarczej, i która to praktyka bardzo rozpowszechniła się w kolejnych latach. 

Nowojorski tłum protestujący pod siedzibą Bank of United States po jego upadku w 1930 roku (źródło: Wikipedia)

Można by zadać sobie pytanie: dlaczego dopiero w latach 30-tych w centrum zainteresowania rządu znalazło się mierzenie wielkości gospodarki. Odpowiedzi należy szukać w historii. Otóż przed rewolucją przemysłową, gospodarka praktycznie nie rosła. Rolnicze społeczeństwa produkowały z roku na rok praktycznie tyle samo, a jakikolwiek wzrost zazwyczaj  związany po prostu ze wzrostem liczby ludności. Przed opracowaniem metodologii obliczania PKB,  stan gospodarki próbowano oceniać na podstawie różnorakich wskaźników. Jednym z nich była ilość przeładowanych wagonów kolejowych, innym wskaźnikiem, który często brano pod uwagę była ilość wyprodukowanej stali w danym kraju. Ten ostatni wskaźnik przez wiele dekad był traktowany jako główny wyznacznik rozwoju gospodarczego chociażby w krajach komunistycznych. Dla przykładu, na przełomie lat 50-tych i 60-tych Mao Zedong, ogłaszając w Chinach Wielki Skok, czyli program transformacji gospodarczej, za główną miarę sukcesu uznał wówczas ilość wyprodukowanej stali. W rezultacie próbowano wytapiać jak największe jej ilości chałupniczymi metodami, a uzyskana w ten sposób stal była bardzo niskiej jakości i nie na wiele się nadawała. Skutek to kryzys gospodarczy i głód, który panował w Chinach na początku lat 60-tych.

Ale wracając do Stanów Zjednoczonych – opracowanie metodologii obliczania rozmiarów gospodarki miało w latach 30-tych oraz  w trakcie II wojny światowej i zaraz po niej kluczowe znaczenie dla  Stanów Zjednoczonych. Wiele krajów prowadzących  konflikty militarne miało wcześniej trudność ze zmaksymalizowaniem produkcji gospodarczej w trakcie wojny. Istnienie  miary, takiej jak produktu krajowy brutto lub jej siostrzana miara – produkt narodowy brutto, ułatwiło Stanom Zjednoczonym nastawienie produkcji na wojenne tory i utrzymanie  jej wysokiego poziomu po wojnie. Zdaniem niektórych  wręcz dla zwycięstwa Stanów Zjednoczonych w II wojnie światowej opracowanie metodologii obliczania PKB było nawet ważniejsze niż wynalezienie bomby atomowej. 

Po wojnie gospodarka stała się jednym z głównych tematów omawianych w debacie publicznej. Jej stan zaczął  być bardzo często komentowany przez publicystów, ekspertów czy polityków. Sam Kuznets  został w 1971 roku uhonorowany Nagrodą  Nobla z ekonomii za swój wkład  w szacowanie  rozmiarów aktywności  gospodarczej. 

I trzeba przyznać, że istnienie miary takiej jak PKB jest nieocenione dla oceny stanu gospodarki. Widać to bardzo wyraźnie, gdy porównamy kryzys  lat 30-tych z kryzysem finansowym 2008 roku. Dzięki znajomości stanu PKB można było trafniej ocenić sytuację i dokonać bardziej  adekwatnej reakcji. W latach 30-tych Bank Rezerwy Federalnej w reakcji na kryzys za główny cel obrał sobie utrzymanie stałego kursu dolara do złota. W rezultacie  doszło do jeszcze większego zmniejszenia ilości pieniądza na rynku i dalszego pogorszenia sytuacji gospodarczej. W 2008 roku odpowiedź była zgoła odmienna. Błyskawicznie uruchomiono pakiet stymulacyjny i zasilono gospodarki silnym zastrzykiem gotówki – zarówno w Stanach Zjednoczonych jak i Europie, czy innych miejscach świata. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że choć pakiet ten pozwolił zminimalizować  recesję i względnie szybko powrócić na ścieżkę wzrostu gospodarczego, to niestety inwestycje w zielone sektory gospodarki stanowiły średnio tylko 16% uruchomionych pakietów stymulacyjnych. Gro wsparcia trafiło, oczywiście obok sektora bankowego, do branży paliw kopalnych i innych wysokoemisyjnych sektorów gospodarki. Nie ulega jednak wątpliwości, że regularne pomiary rozmiarów aktywności gospodarczej, czyli mówiąc wprost – wielkość PKB – umożliwiły szybką reakcję i ocenę czy działania przynoszą zamierzony skutek. Trzeba przyznać, że PKB dobrze się sprawdza do mierzenia poziomu aktywności ekonomicznej, ale jest też szereg rzeczy, których miara ta nie uwzględnia. Przyjrzyjmy się im bliżej.

Wady PKB

Istnieje cały szereg aktywności, które nie są uwzględnione w PKB, a w znaczący sposób zwiększają dobrostan społeczeństw. Są to przykładowo wszystkie te prace, za które nie pobieramy wynagrodzenia, takie jak opieka nad dziećmi, prace domowe. Wszelkiego rodzaju  wolontariat też często nie jest uwzględniany w wyliczeniach PKB.  Również działania zwiększające dostęp do wiedzy często nie mają wpływu na wielkość PKB.  Świetnym przykładem jest tu Wikipedia, za tworzenie treści w której autorzy nie pobierają wynagrodzenia, lub tworzenie  darmowego oprogramowania, dostępnego bez reklam. Często takie aktywności wręcz zmniejszają PKB. Ktoś mógłby wszak poświęcić ten czas  na wyprodukowanie czegoś lub dostarczenie płatnych usług. A w najlepszym razie po prostu nie wpływają one na wzrost PKB.

Nie powinniśmy zatem mylić PKB, tudzież stopy wzrostu PKB, lub nawet PKB  przypadającego na jednego mieszkańca, z dobrostanem danego społeczeństwa. Powinniśmy uważać na polityków i ekonomistów, którzy wypowiadają się w taki sposób, jakby pojęcia te były tożsame.

To były aktywności, które choć niosły ze sobą oczywisty pożytek, nie były widoczne w PKB. Są z kolei takie działania, które pozytywnie wpływają na wzrost PKB i choć są one kosztowne, z racjonalnego punktu widzenia są zupełnie bezsensowne. Sporo takich przypadków możemy znaleźć choćby w Chinach, których PKB od wielu dekad rośnie w bardzo szybkim tempie. Jednym z nich mogą być chociażby powstające w wielu chińskich miastach osiedla-widma, w których buduje się tak dużo mieszkań, że wiele z nich nigdy nie zostanie zamieszkanych. Innym przykładem jest przesadny wzrost mocy w elektrowniach węglowych, który nastąpił, gdy w 2014 roku centralne władze Chin postanowiły zdelegować zatwierdzania tego typu inwestycji na władze regionalne. Władze centralne nie przewidziały jednak, że lokalne elity partyjne będą kierowały się trochę  innymi kryteriami, niż miały znaczenie dla władz centralnych. Lokalne elity chciały często mieć dodatkowe elektrownie w swoim regionie, by stworzyć dodatkowe miejsca pracy lub uzyskać przychody z podatków z ich działalności. W rezultacie przez kilka dobrych lat moce elektrowni węglowych rosły dużo  szybciej niż rzeczywiste zapotrzebowanie na tego typu energię, nawet w  takiej energochłonnej gospodarce, jaką są Chiny. Każda z tych zbędnych elektrowni była kosztowną inwestycja, która wpłynęła na wzrost PKB. Inny przykład możemy znaleźć niewiele dalej, bo w Japonii. W ramach inwestycji publicznych podjęto tam budowę szeregu betonowych umocnień na wybrzeżach, oficjalnie w celu obrony przed falami tsunami, ale w praktyce chodziło po prostu o stymulowanie wzrostu gospodarczego. Przyczyniło się to zniszczenia wielu cennych przyrodniczo obszarów nadmorskich przy wątpliwych faktycznych korzyściach. 

Czynności domowe takie jak gotowanie, sprzątanie czy opieka nad dziećmi, nie wliczają się do PKB (Photo by Conscious Design on Unsplash)

Często również katastrofy naturalne działają jako czynnik stymulujący wzrost gospodarczy. Jednym z przykładów może być chociażby huragan Andrew, który uderzył we Florydę w 1999 roku, ale jego długotrwałym skutkiem było zwiększenie zatrudnienia, spowodowane nowymi inwestycjami budowlanymi, które miały odbudować dotknięte rejony po zniszczeniach, a rezultatem był wzrost PKB w tym stanie, w porównaniu do okresu sprzed uderzenia huraganu. Innym przykładem katastrofy naturalnej, która wpłynęła na zwiększenie stopy wzrostu gospodarczego było trzęsienie ziemi w Japonii w 2011 roku. Pomimo zniszczeń, finalnie wpłynęło ono na zwiększenie stopy wzrostu gospodarczego. Biorąc pod uwagę ilość osób, które ucierpiały w wyniku tych czy innych katastrof naturalnych, trudno traktować powodowany nimi wzrost PKB jako coś jednoznacznie pozytywnego. 

Znamienny jest też fakt, że wyliczenia dotyczące PKB nie biorą w ogóle pod uwagę kwestii środowiskowych. Wyobraźmy  sobie taką hipotetyczną sytuację. Fabryka, która aby obniżyć koszty wyrzuca odpady produkcyjne i inne śmieci do pobliskiej rzeki. Następnie jakaś organizacja pozarządowa lub lokalny samorząd płaci komuś za wyłowienie tych śmieci z rzeki. Skutek dla PKB – dodatkowy wzrost z 2 powodów. Po pierwsze, fabryka wyprodukuje więcej towarów, niż miałoby to miejsce gdyby nie obniżyła w ten sposób kosztów, a poza została wygenerowana dodatkowa usługa oczyszczania rzeki, która nie byłaby potrzebna, gdyby nie ta praktyka tejże fabryki. A racjonalnie rzecz biorąc, lepiej gdyby w ogólnie doszło do tej sytuacji. Natomiast z punktu widzenia PKB jednoznacznie wpływa ona na na zwiększenie wzrostu. Nawet gdyby nie chodziło nigdy do typu sytuacji, to  postawmy  proste pytanie: czy zielony wzrost jest w ogóle możliwy? Otóż  przegląd opracowań naukowych na ten temat całkiem jednoznacznie wskazuje, że jeśli przyjmiemy wiarygodne założenia, oparte na danych empirycznych, to wzrost gospodarczy bez jednoczesnego zwiększenia zużycia zasobów nie jest możliwy. Nawet jeżeli zużywamy mniej zasobów na każdą jednostkę PKB, to sumaryczne użycie zasobów zawsze wzrasta, w związku z tym że PKB rośnie po prostu szybciej niż spadek tempa zużycia surowców. Link do materiałów obszerniej opisujących to zagadnienie znajdziecie w notatkach do tego odcinka podcastu. Link do nich możecie odnaleźć w opisie odcinka.

Oczywiście może się zdarzyć, że za jakiś czas wynajdziemy technologie, które pozwolą nam zmienić sytuację, na przykład produkować gigantyczne ilości energii niskim kosztem, natomiast opieranie polityki gospodarczej na nieistniejących jeszcze technologiach, które być może nigdy nie powstaną, byłoby bardzo nierozsądnym podejściem. Podsumowując, musimy przyznać że wzrost gospodarczy równa się większemu zużyciu zasobów oraz większym emisjom gazów cieplarnianych. Są oczywiście możliwe wyjątki. Takim przykładem jest chociażby Polska, która po transformacji ustrojowej w 1989 roku i związanym z nią upadkiem energochłonnego przemysłu znacząco zmniejszyła swoje emisje dwutlenku węgla przypadające na każdego mieszkańca, pomimo występującego w analogicznym okresie wzrostu gospodarczego. Ale co do zasady, wzrost gospodarczy jest jednoznaczny ze zwiększeniem zużycia zasobów. I nawet jeśli uda nam się zmniejszyć presję na środowisko na jednym polu, na przykład skutecznie przeprowadzając transformację energetyczną i w ten sposób masowo ograniczając emisje dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych (choć wciąż nie jest pewne czy nam się to uda, ale trzymajmy kciuki by ta transformacja się powiodła i była przeprowadzona jak najszybciej), to wciąż będziemy wywierać presję środowiskową w innych obszarach, takich jak: wylesianie, przeławianie mórz, masowe wymieranie gatunków czy wydobycie metali (chociażby litu do produkcji samochodów elektrycznych). I pomimo tych wszystkich wad PKB, wzrost gospodarczy wciąż traktowany jest przez polityków i ekonomistów  jak dogmat, coś o co powinniśmy dbać za wszelką cenę. Przyjrzyjmy się bliżej, dlaczego bezwzględne zabieganie o wzrost PKB to droga donikąd.

Niezrównoważony wzrost

W 2016 roku w wywiadzie dla Reutersa Jarosław Kaczyński powiedział następujące słowa: “Byłbym skłonny zdecydować się na jakieś spowolnienie wzrostu ekonomicznego,  jeżeli byłoby ono ceną przeforsowania mojej wizji Polski”. Wypowiedź ta wywołała powszechne oburzenie publicystów i ekonomistów. Oczywiście, wizja Polski Jarosława Kaczyńskiego to raczej nie jest kraj, w którym chciałbym mieszkać, ale w krytyce dotyczącej tej wypowiedzi chodziło o coś innego. Większość oburzonych głosów zdawała się zadawać pytanie: “Jak można uważać, że jest coś istotniejszego niż wzrost gospodarczy?”. Przyjrzyjmy się zatem paru liczbom, które dość jasno obrazują, że polityka nieustannego zabiegania o wzrost PKB nie jest do utrzymania na dłuższą metę. Natomiast zanim przejdziemy do tych liczb, powiedzmy jeszcze chwilę, do czego zazwyczaj dążą kraje rozwijające się – kraje na dorobku – projektując swoje polityki gospodarcze. Otóż wzorzec do którego dążą i który chcą zapewnić mieszkańcom swoich krajów, to zazwyczaj tak zwany American Dream, czyli wysokoemisyjny styl życia, uwzględniający takie udogodnienia jak: domy na przedmieściu wyposażone w mnóstwo sprzętów korzystających z niemałych ilości energii, własny samochód lub nawet dwa samochody, dogodne przemieszczanie się tymi autami gdziekolwiek chcemy, co roku loty samolotem na zagraniczne wakacje – w skrócie taki styl życia, który wiąże się z wysokimi emisjami i wysokimi kosztami środowiskowymi. Niestety nie jest możliwe, aby wszyscy mieszkańcy naszej planety żyli w ten sposób.

Przyjrzyjmy się danym dotyczącym emisji ekwiwalentu dwutlenku węgla na mieszkańca poszczególnych krajów. Są to dane za rok 2018 i uwzględniają one konsumpcję która miała miejsce w tym kraju – a zatem nie tylko dobra i usługi wyprodukowane w danym państwie, ale też towary zaimportowane na użytek mieszkańców danego kraju. Dla przykładu, przeciętny Amerykanin – mieszkaniec Stanów Zjednoczonych – średnio rocznie emituje 17,6 tony dwutlenku węgla. Z kolei Polak odpowiada średnio rocznie za niecałe 8 ton emisji dwutlenku węgla, a przykładowy Niemiec za nieco ponad 10 ton. Ale już jeżeli spojrzymy na kraje rozwijające się, to liczby te są dużo niższe. Dla przykładu mieszkaniec Indii średnio rocznie 1,7 tony ekwiwalentu dwutlenku węgla, z kolei mieszkaniec Nigerii tylko ⅔ tony dwutlenku węgla, a mieszkaniec Rwandy jedynie 1/10 tony CO2. Przeciętny mieszkaniec globu emituje niecałe 4,8 tony dwutlenku węgla. Zatem, jeżeli chcielibyśmy każdemu mieszkańcowi Ziemi zapewnić styl życia przeciętnego Niemca – który, przypomnijmy, emituje średnio rocznie około 10 ton dwutlenku węgla – to oznaczałoby to wzrost światowych emisji grubo ponad dwukrotny. Strategia stymulowania wzrostu gospodarczego jest na dłuższą metę po prostu nie do utrzymania. 

Wysokoemisyjny styl życia – duży dom, duży samochód, dużo udogodnień (Photo by Zachary Keimig on Unsplash)

Natomiast warto tutaj uczciwie przyznać, że przez ostatnie dekady zabieganie o wzrost gospodarczy  w wielu krajach rozwijających się było skuteczną metodą podnoszenia poziomu życia społeczeństw. Ale, jeżeli na przykład w takiej Szwajcarii albo Norwegii wszyscy mają wszystkiego dosyć, to po co dbać o dalszy wzrost? Po co produkować więcej dóbr i usług? Tutaj wchodzimy trochę na temat zależności rządów od wzrostu. Łatwiej rządom spłacać zadłużenie i zaciągać nowe pożyczki w sytuacji kiedy gospodarka rośnie – ale jest to temat który mógłby zapełnić cały osobny odcinek, więc nie będziemy teraz się na nim skupiać. Zaznaczmy natomiast, że w krajach rozwiniętych oprócz PKB często rosną też nierówności społeczne. Przykładowo w Stanach Zjednoczonych od lat 70-tych do czasów współczesnych mediana wynagrodzeń po uwzględnieniu inflacji praktycznie nie wzrosła, co oznacza że wzrost gospodarczy występujący w tym okresie został skonsumowany przez  najbogatszych. A skoro już jesteśmy przy Stanach Zjednoczonych, to warto wspomnieć o tym, że USA łatwiej jest osiągnąć wyższe PKB niż np. krajom Unii Europejskiej, bo w ujęciu rocznym mają dłuższy czas pracy. Mają mniej urlopu niż Europejczycy, przepracowują więcej godzin w przeciągu tygodnia lub miesiąca i w związku z tym ich gospodarka po prostu więcej wyprodukuje, co przekłada się na wyższe PKB. Wątpliwe, czy wyprodukowany w ten sposób wzrost gospodarczy faktycznie zwiększa dobrostan Amerykanów. Poza tym, nawet w przypadku krajów rozwijających się, zamożność i wzrost poziomu życia pod względem materialnym niekoniecznie przekłada się na szczęśliwość i zadowolenie ze swojej sytuacji.

Aby to lepiej zobrazować posłużę się przykładem, który izraelski historyk Yuval Noah Harari wymienia w jednej ze swoich książek. A jest to przykład Egiptu pod rządami prezydenta Mubaraka. W ciągu trzech dekad jego rządów nastąpił znaczący wzrost PKB na mieszkańca i zamożności społeczeństwa. Mieszkańcom Egiptu udało się w tym czasie osiągnąć poziom życia, jakiego nigdy wcześniej nie zaznali mieszkańcy tego kraju. Mimo to Mubarak został obalony w 2011 roku podczas Arabskiej Wiosny. Można by postawić pytanie, dlaczego mieszkańcy Egiptu nie byli mu wdzięczni za ten względny dobrobyt, który udało im się osiągnąć?

Odpowiedzi należy szukać w globalizacji. Mieszkańcy całego świata bardzo łatwo są w stanie zorientować się, jaki poziom życia jest w Stanach Zjednoczonych czy w Europie. Poziom swojego życia porównują oni zatem nie z poziomem życia swoich rodziców czy dziadków przed kilkoma dekadami, ale z życiem najzamożniejszych społeczeństw – z obrazkami które widzą w hollywoodzkich filmach, serialach, w telewizji czy treściach dostępnych w internecie. Wysokoemisjny styl życia jest obecnie jedynym powszechnie uznawanym wzorcem, do którego dążą kraje rozwijające się. Nie osiągniemy zatem zrównoważonego rozwoju do czasu, aż nie wypracujemy alternatywnego modelu do obecnego stylu życia, opartego na konsumpcji i otaczania się coraz większą ilością dóbr i korzystaniu z coraz większej ilości usług oraz dążenia do wzrostu dla samego wzrostu. Bo trzeba przyznać, że rozbuchana konsumpcja sprzyja wzrostowi PKB, ale jednocześnie nasila takie zjawiska jak: kryzys klimatyczny, presja na środowisko naturalne, wycinanie lasów tropikalnych, drastyczne kurczenie się populacji owadów (w tym owadów zapylających), wymieranie gatunków, erozję i wyjałowienie gleb, kurczenie się dostępnych zasobów wodnych – krótko mówiąc wszystkich tych zjawisk, które powodują, że nasz obecny wzrost ma dość kruche podstawy i których dokładne omówienie na pewno pojawi się w kolejnych odcinkach tego podcastu.

Skoro wzrost gospodarczy ma tyle efektów ubocznych, to spróbujmy bliżej przyjrzeć się sytuacjom w których moglibyśmy uznać wzrost PKB za dobrą  wiadomość.

Dobry i zły wzrost

Jeżeli Europejski Zielony Ład i reformy prezydenta Bidena w Stanach Zjednoczonych spowodują odejście od paliw kopalnych, masowe inwestycje w energię jądrową bądź energetykę odnawialną, zmiany procesów produkcyjnych w branżach wytwórczych w kierunku gospodarki obiegu zamkniętego czyli tzw. circular economy i przez tego typu inwestycje będziemy odnotowywać wysoki wzrost PKB, to taki wzrost jest jak najbardziej dobrą wiadomością. Natomiast jeżeli nasze pakiety stymulacyjne po pandemii przywrócą wzrost, ale przez wsparcie wysokoemisyjnych branż, tak jak to było w 2008 roku, czyli przywrócenie tak zwanego business as usual, to zdecydowanie będzie to zła wiadomość. Oczywiście nie byłoby dobrze, gdyby wzrost gospodarczy wyhamował w Europie, ale kosztem zwiększonego eksportu z Chin i innych gospodarek o wysokich emisjach. Zmniejszając emisje we własnym kraju powinniśmy mieć na uwadze, aby nie zastępować własnej produkcji importem z tego typu krajów. Natomiast wracając do wzrostu, który może być spowodowany przez wdrożenie Europejskiego Zielonego Ładu i transformację energetyczną, to trzeba przyznać, że wzrost gospodarczy będzie po prostu efektem ubocznym tych polityk. Równie dobrze moglibyśmy jednocześnie z wdrażaniem transformacji energetycznej zaprzestać kupowania zbędnych przedmiotów, np. ubrań albo elektroniki i masowo ograniczać zużycie energii elektrycznej, cieplnej, paliwa itd. W takiej sytuacji PKB by nie rosło, ale nasza sytuacja poprawiałaby się w dwójnasób. 

Inwestycje w odnawialne źródła energii mogą okresowo zwiększyć PKB (Photo by American Public Power Association on Unsplash)

Po prostu sama informacja: “Jest wzrost PKB” nic nie mówi o tym, czy sytuacja zmierza w dobrym kierunku. Żeby ocenić tę informację, potrzebujemy wiedzieć, z czego ten wzrost wynika i nawet sam Simon Kuznets miał sporo zastrzeżeń do kierunku, w którym powędrowała metodologia wyliczania wielkości gospodarek. Bo trzeba przyznać, że od lat 30-tych XX wieku mocno ona ewoluowała. Na początku wytyczne wyliczenia PKB i PNB (czyli produktu krajowego brutto i produktu narodowego brutto) liczyły kilkadziesiąt stron. Teraz tego typu podręcznik liczy stron kilkaset. Kuznets od początku uważał, że do wyliczania rozmiaru gospodarki powinniśmy uwzględniać te sektory, które przyczyniają się do  zwiększenia dobrostanu społeczeństwa. Był przeciwny uwzględnianiu w wyliczeniach PKB takich branż jak marketing, wojskowość czy sektor finansowy. Już w latach 60-tych krytykował on nadmierne poleganie na mierze, którą pomógł stworzyć. Podkreślał, że istotna jest nie tylko ilość, ale też jakość wzrostu, oraz że bardzo ważne jest czy patrzymy w perspektywie krótko- czy długoterminowej. W swoim wykładzie wygłoszonym w 1971 roku po otrzymaniu Nagrody Nobla zawarł szereg uwag jak poprawić istniejące miary i metodologię ich wyliczania. 

Bo trzeba przyznać, że metodologia ta jest w dużym stopniu arbitralna. Przykładowo, niektóre kraje wliczają szarą strefę do swojego PKB, a inne nie. Dla przykładu Włochy w 1987 roku zdecydowały się na doliczanie szarej strefy do swojego PKB i w rezultacie ich gospodarka urosła o 20% z dnia na dzień. Inny podobny przykład z 2006 roku to przykład Grecji, której gospodarka urosła o 25% po  uwzględnieniu szarej strefy w PKB. Uwzględnianie lub nie szarej strefy to nie jedyny przykład arbitralności przy wyliczaniu produktu krajowego brutto. Dla przykładu w Wielkiej Brytanii w maju 2014 roku wprowadzono szereg zmian w krajowej metodologii obliczania PKB. Zmiany dotyczyły m.in. szacunków dotyczących wartości usług na rzecz gospodarstw domowych świadczonych przez organizacje non-profit, ale też do PKB rozpoczęto wliczanie sektora prostytucji czy nielegalne handlu narkotykami. W efekcie w maju 2014 roku PKB Wielkiej Brytanii wzrosło o około 4-5%. Kuznets prawdopodobnie nie przyznałby racji, że im większy nielegalny handel narkotykami lub im większy rozmiar sektora usług seksualnych, tym zdrowszą mamy gospodarkę. W ogóle o ile w kraju o gospodarce nastawionej głównie na produkcję relatywnie łatwo dokonać jest pomiaru PKB, to w krajach rozwiniętych, gdzie ponad ⅔ gospodarki stanowi sektor usług, bardzo dużo zależy od przyjętych założeń. Przede wszystkim założeń dotyczących tego, jaka jest średnia cena danych usług uwzględnionych w oszacowaniach. Są też usługi, które bardzo ciężko skwantyfikować. Na przykład jak porównać ze sobą usługi z sektora architektury krajobrazu? 

Produkt krajowy brutto po prostu nigdy nie był idealną miarą, a nasze obecne totalne zapatrzenie na jego wzrost przynosi nam więcej szkód niż pożytku. Potrzebny byłby nam nowy, bardziej adekwatny do naszych czasów sposób oceniania, czy nasza gospodarka i nasze społeczeństwa zmierzają w dobrą stronę. Trzeba przyznać, że było kilka takich prób. Jedna z pierwszych podjęta została przez Bhutan, czyli małe azjatyckie państwo pomiędzy Chinami a Indiami, którego król już w 1972 roku postulował zbadanie “szczęścia narodowego brutto”, zamiast produktu narodowego brutto, jako prawdziwego wskaźnika dobrostanu danego społeczeństwa. W 2008 roku przeprowadzono pierwsze badanie tego wskaźnika w Bhutanie, i choć niektóre założenia wydają  się sensowne – wskaźnik ma choćby uwzględniać takie kwestie jak ochrona środowiska naturalnego czy zachowanie lokalnej kultury – to koncept spotkał się z krytyką po pierwsze za nieobiektywność (miara została skalibrowana tak, aby Bhutan wypadł w badaniu jak najlepiej), ale też za fakt, że czystki etniczne wykonywane przez władze na hinduskiej mniejszości nie wpływają w żaden sposób na wielkość tego wskaźnika. 

Inną miarą, która miała lepiej niż PKB wskazywać, czy dane społeczeństwa radzą sobie dobrze czy nieco gorzej, był Human Development Index, po polsku zazwyczaj tłumaczony jako Wskaźnik Rozwoju Społecznego. Jest to wskaźnik opracowany w 1990 roku, który bierze pod uwagę takie czynniki jak: długość życia mieszkańców danego kraju, średnia ilość lat edukacji przypadających na mieszkańca, czy PKB na mieszkańca uwzględniające parytet siły nabywczej. Wskaźnik ten jest wykorzystywany chociażby przez Agencję ds. Rozwoju Organizacji Narodów Zjednoczonych. Natomiast przez ten ostatni element, czyli przez uwzględnienie PKB per capita w metodologii wyliczania Human Development Index, wskaźnik ten jest podatny na wady PKB, o których wspomnieliśmy wcześniej.

Inną inicjatywą, która miała wypracować wskaźniki mogące zastąpić PKB była komisja powołana przez prezydenta Sarkozy’ego w trakcie jego urzędowania, której przewodniczącym był ekonomista Jospeh Stiglitz, inny laureat ekonomicznego Nobla, która to komisja miała za zadanie przygotowanie zestawu wskaźników, które mogłyby zastąpić PKB. I choć komisja ta przygotowała raport z wnioskami, to nie wpłynął on znacząco na znaczenie, które do dziś przypisywane jest wzrostowi gospodarczemu. I choć inicjatyw mających zastąpić PKB innymi wskaźnikami było już kilka, to żadna z nich nie przybliżyła się nawet do perspektywy zdetronizowania wzrostu PKB jako głównego wskaźnika na który zapatrzeni są ekonomiści i politycy, i który to postrzegają oni jako główną miarę swojego sukcesu w zarządzaniu danym krajem. 

Wnioski

Przydałaby nam się miara bardziej niż PKB dostosowana do współczesnych wyzwań, uwzględniająca takie czynniki, jak: zużycie zasobów, emisje gazów cieplarnianych, presja na środowisko naturalne czy nierówności społeczne – w skrócie taka miara, która zamiast mierzyć wzrost produkcji mierzy to, czy nasz rozwój jest zrównoważony. Ale niestety nie mamy aktualnie zbyt wiele czasu na dywagacje, jaka ta miara powinna być, bo jesteśmy w tej chwili u progu katastrofy klimatycznej. Dlatego, kiedy następnym razem ktoś – jakiś polityk lub ekonomista – pochwali się wzrostem PKB, zadajmy od razu dodatkowe pytania. Czy w tym okresie, w którym miał miejsce wzrost PKB, emisje gazów cieplarnianych danej gospodarki wzrosły czy zmalały? Czy nierówności społeczne zwiększyły się czy zmniejszyły – innymi słowy kto skonsumował ten wzrost? Jeżeli odpowiedzi na te dodatkowe pytania nie są takie, jak byśmy oczekiwali, to zapewne informacja o wzroście PKB też nie jest pozytywną wiadomością. Jeżeli już mamy patrzeć na jedną konkretną wartość, to lepiej patrzmy chociażby na emisyjność gospodarki, najlepiej wliczając import, czyli wszystko to, co konsumujemy w danym kraju. Zapewne wyjdziemy na tym lepiej niż na obecnym ślepym zapatrzeniu we wzrost PKB, które przynosi nam więcej szkód niż pożytku. Obecnie zazwyczaj wzrost PKB mówi nam raczej, że przybliżamy się do katastrofy klimatycznej, więc w obecnych okolicznościach ten wskaźnik na niewiele nam się przyda. Przy wychodzeniu z pandemicznej recesji lepiej skupić się na innych czynnikach, takich jak emisje gazów cieplarnianych czy zanieczyszczenie powietrza, niż na samym PKB. Jeżeli wielkość PKB wraca do stanu sprzed pandemii, ale do poprzedniej wielkości wracają też emisje CO2 bez nadziei na ich rychły spadek, to znaczy, że raczej nie zdaliśmy lekcji, jaką mogła nam dać pandemia.