W ostatnich tygodniach mieliśmy do czynienia z kilkoma przypadkami nietypowego w formie protestu klimatycznego, polegającego na obrzuceniu jedzeniem słynnych dzieł światowej sztuki. Najpierw dwójka aktywistów z grupy Just Stop Oil oblała mieszczący się w londyńskiej National Gallery obraz “Słoneczniki” Vincenta van Gogha zupą pomidorową. Po kilku dniach “Stogi Siana” Moneta w muzeum w Poczdamie zostały obrzucone puree ziemniaczanym. Niewiele później aktywista próbował przykleić się uchem do obrazu Vermeera “Dziewczyna z perłą”. Reakcje na te protesty, czemu trudno się dziwić, są dosyć skrajne. Jedni są zachwyceni kreatywnością aktywistów, podczas gdy inni wyrażają sceptycyzm wobec takich form sprzeciwu. Poniżej postaram się wyjaśnić dlaczego tego typu akcje mogą przynieść ruchowi klimatycznemu więcej szkód niż pożytku.
Obrazom podobno nic się nie stało – “Słoneczniki” już następnego dnia zostały wyczyszczone z pomidorówki i mogły być oglądane przez zwiedzających. Również obraz Moneta był zabezpieczony szybą i wyszedł z bliskiego spotkania z puree ziemniaczanym bez szwanku. Podobnie, według zapewnień pracowników haskiego muzeum, nie ucierpiała także “Dziewczyna z perłą”. Nie zmienia to faktu, że te protesty bardziej niż światowemu dziedzictwu kulturowemu, mogą zaszkodzić wizerunkowi szeroko pojętego ruchu klimatycznego.
Przede wszystkim należałoby postawić sobie pytanie – czemu te happeningi miały służyć? Jeżeli ich jedynym celem było po prostu uzyskanie rozgłosu to udało się to znakomicie. Przede wszystkim w tych dwóch pierwszych przypadkach – przez kilka dni w środkach masowego przekazu było bardzo głośno o całej akcji, poświęciły jej uwagę najbardziej poczytne media na całym świecie. Gorzej, że był to rozgłos na zasadzie: “nie ważne jak mówią, ważne żeby mówili”. Kierując się tą samą logiką można by się cieszyć, gdy o polityce klimatycznej Unii Europejskiej mówią radykalnie prawicowi politycy, nie zwracając uwagi na to, że mówią o niej jako o czymś nieuzasadnionym, przez co ucierpią przeciętni ludzie. Z jednego i drugiego “mówienia” nie wynika zbyt wiele dobrego. W czasach mediów społecznościowych może się wydawać, że każdy rozgłos jest dobry, ale szczerze to mocno bym w to powątpiewał.
Jeżeli natomiast celem tych działań miało być przekonanie kogoś do czegoś – na przykład polityków do podjęcia bardziej zdecydowanych działań w kierunku odchodzenia od paliw kopalnych, obywateli do wywierania większej presji na rządzących, media do poświęcenia skutkom globalnego ocieplenia adekwatnej uwagi – to obawiam się, że pomidorowa na obrazie van Gogha raczej nikogo z powyższych do tego nie przekona. Owszem, światowe media napiszą o całej akcji, ale jeżeli w ogóle będzie ona opatrzona głębszą refleksją nad konsekwencjami globalnego wzrostu temperatur, to będzie to miało miejsce raczej w tych tytułach, które i tak traktują problem kryzysu klimatycznego poważnie.
A jeżeli kogoś trzeba przekonywać, to raczej nie tych najbardziej zaangażowanych, a bardziej tych, którzy wciąż mają wątpliwości, że globalne ocieplenie wymaga od nas zdecydowanych i rychłych działań. A wątpię żeby na przykład pani Krysia z Pułtuska albo Herr Helmut z Greifswaldu, których do tej wzrost temperatury globu nie za bardzo martwił, po usłyszeniu o tym, że Słoneczniki van Gogha oberwały pomidorową stwierdzili nagle: “o kurwa, teraz to faktycznie trzeba już coś zrobić z tym globalnym ociepleniem”. Prędzej nabiorą przekonania, że aktywistom klimatycznym totalnie nie wiadomo o co chodzi.
Największy problem z tego typu formami protestu jest taki, że dają one argumenty do ręki przeciwnikom podejmowania – jakby nie patrzeć – trudnych działań, które mają nam pomóc szybko ograniczyć nasze emisje gazów cieplarnianych. Po kilku tego typu happeningach denialistycznym populistom dużo łatwiej będzie przedstawić aktywistów klimatycznych jako bandę oszołomów, którzy niszczą dziedzictwo kulturowe i którym totalnie nie wiadomo o co chodzi. Takie niuanse jak fakt, że obrazom ostatecznie nic się nie stało, może w tego typu przekazie łatwo umknąć (lub celowo zostać pomiętym). Tym łatwiej będzie konformistycznym politykom wrzucić wszystkie formy aktywizmu klimatycznego do jednego worka, im większy rozgłos uzyskają tego typu kontrowersyjne akcje.
Być może się mylę i podobnie jak to miało miejsce w trakcie protestów Extinction Rebellion w Londynie w 2019, gdy aktywiści zablokowali pociąg metra (co wtedy także zdawało mi się dziwne – że wzięli na cel właśnie zbiorkom wiążący się z najmniejszymi emisjami przypadającymi na każdego przewiezionego pasażera), nietypowa forma protestu nie będzie miała dla opinii publicznej większego znaczenia, a te akcje z obrzucaniem obrazów żarciem będą koniec końców przyniosą pozytywny skutek. Ale jest ryzyko, że efekt będzie wprost przeciwny – i wypadałoby brać to ryzyko pod uwagę.
Podsumowując, protesty klimatyczne są jak najbardziej są wskazane i warto docenić każdego aktywistę i aktywistkę, która wychodzi poza swoją sferę komfortu by zwrócić uwagę, że wciąż globalnie robi się zbyt mało by utrzymać wzrost temperatur we względnie bezpiecznych granicach. Ale planując przyszłe formy klimatycznego protestu warto myśleć nie tylko o tym co nada im większy rozgłos, ale też o tym jak będą one odbierane przez tych, którzy nadal nie są przekonani, że zatrzymanie globalnego ocieplenia to powinien być priorytet numer jeden naszych polityk.