Czy 15-godzinny tydzień pracy jest możliwy? O ile moglibyśmy zmniejszyć nasz ślad węglowy gdybyśmy skrócili czas pracy o 25%? Co stało się w Wielkiej Brytanii, gdy w 1974 roku wprowadziła na pewien czas 3-dniowy tydzień pracy? Jakie firmy i kraje testują obecnie skrócenie tygodnia pracy o jeden dzień? Jakie są rezultaty tych pilotażowych projektów? O tym wszystkim usłyszycie w siódmym odcinku podcastu Zrównoważony Rozwój.

Uwaga – około 13. minuty odcinka przytaczam sporo danych; jeżeli jesteś wzrokowcem i masz taką możliwość to zachęcam do zerknięcia do tabelki zamieszczonej poniżej podczas słuchania tego fragmentu:

Źródło: Reducing Growth to Achieve Environmental Sustainability: The Role of Work Hours

Główne źródła i materiały wykorzystane w odcinku

Podcast do czytania

W dzisiejszym odcinku planuję skupić się na tym, ile godzin dziennie – bądź tygodniowo – powinniśmy pracować. Jaki jest jaki wpływ naszego czasu na generowany przez nas ślad węglowy? Podobnie, jak we wszystkich odcinkach solowych, pod opisem odcinka znajdziecie link, pod którym znajdują się odnośniki do wszystkich badań i liczb, które przywołuję w niniejszym odcinku. Dlaczego zdecydowałem się na właśnie ten temat? Choć w ostatnim czasie było dużo mowy w polskiej debacie publicznej o tym, czy warto pracować dużo i mogłoby się wydawać, że w związku z mnogością opinii i artykułów na ten temat wszystko zostało już powiedziane, to uważam, że warto podkreślić aspekt ekologiczny tego zagadnienia.

Przypomnijmy tylko, że cała dyskusja zaczęła się od tego, że Marcin Matczak, czyli znany prawnik, ojciec rapera Maty, powiedział w jednym z wywiadów, że swój sukces zawdzięcza ciężkiej pracy nawet po 16 godzin dziennie. Rozpętało to liczne dyskusje, wypowiadało się na ten temat wielu publicystów, polityków. 16-godzinny dzień pracy stał się tematem licznych memów. W teorii, zdaniem pana Matczaka i zwolenników tego typu podejścia, im więcej pracujemy, tym większa jest szansa na nasz osobisty sukces. Oczywiście wiele osób zauważało, że po pierwsze – nie zawsze tak jest, po drugie – nasze życie nie powinno się ograniczać tylko do sfery zawodowej. Ale ten wątek zostawię, ponieważ uważam, że on został on dość dobrze omówiony przez komentatorów i publicystów. Na marginesie  chciałbym tylko zaznaczyć, że pan Matczak w wywiadzie dla TVN Style mówił, że kiedy słuchał pierwszy raz “Patointeligencji”, czyli pierwszego dużego singla Maty, zniósł to bardzo ciężko i płakał kiedy słuchał słów tego utworu, i zastanawiam się, czy  czy w jego głowie pojawiła się w jakimś momencie refleksja jaki mógł być wpływ pracy  po 16 godzin dziennie na jego życie rodzinne i w konsekwencji na to, jak jego syn spędza swój wolny czas ze swoimi ziomkami? No ale zostawmy to. Skupmy się na innych aspektach pracy po wiele godzin dziennie, którym chciałbym poświęcić ten odcinek.

Raper Mata (źródło: Wikipedia)

Pozwólcie, że zacznę  od perspektywy makroekonomicznej. Jakie są dla gospodarki skutki tego, że pracujemy dłużej? I chodzi mi o skutki nie z perspektywy tej czy innej osoby, ale z perspektywy całości krajowej tudzież ponad-krajowej gospodarki. Otóż, pracując więcej, dostarczymy więcej usług, wyprodukujemy więcej produktów. W rezultacie większy będzie wzrost gospodarczy. W pierwszym  odcinku podcastu mówiłem o tym, dlaczego wzrost PKB to nie jest coś jednoznacznie pozytywnego. Więc jeżeli ktoś chciałby posłuchać nieco więcej na ten temat, to zachęcam do sprawdzenia pierwszego odcinka tego podcastu. Natomiast na potrzeby dalszej części dzisiejszego  wywodu ograniczę się tylko do zaznaczenia, że większy wzrost PKB to większe emisje gazów cieplarnianych i większa presja na środowisko naturalne.

A zatem ujmując rzecz w skrócie – dłuższy czas pracy w konsekwencji oznacza, że dana gospodarka będzie większa, co wcale nie jest do końca korzystne. W pierwszym odcinku mówiłem o tym, że w Stanach Zjednoczonych ludzie pracują dłużej, niż w Europie – średnio Europejczycy pracują blisko 20% godzin rocznie mniej niż mieszkańcy Stanów Zjednoczonych – co ma skutek taki, że gospodarka amerykańska jest odpowiednio większa, ale też dłuższy czas pracy ma negatywny wpływ na nasze życie osobiste. Często osoby pracujące dłużej wykazują mniejsze zadowolenie z życia, a pracując więcej, szczególnie w pracach, za którymi nie przepadamy, tracimy czas, który moglibyśmy wykorzystać lepiej – na rzeczy na których naprawdę nam zależy. Do tego pracując dużo, przyczyniamy się  do wzrostu gospodarczego, który niekoniecznie działa na naszą korzyść. Przyjrzyjmy się zatem, jakie byłyby skutki skrócenia czasu pracy poniżej 8 godzin dziennie.

Wpływ czasu pracy na nasze życie

Jeden z najsłynniejszych ekonomistów XX wieku, czyli John Keynes, w 1930 roku przewidywał, że pokolenie prawnuków jego i  jemu współczesnych pracować będzie 15 godzin w tygodniu, ponieważ wzrost produktywności  i postęp technologiczny sprawi, że dłuższa praca po prostu nie będzie potrzebna. Co stało się z tą zapowiedzią? Dlaczego nie doszło do tego, co zapowiadał Keynes? Wzrost produktywności – owszem, nastąpił, i to niemały. Ale produktywność ta, zamiast być wykorzystana do skrócenia czasu pracy, została spożytkowana na zwiększenie konsumpcji. Nie ulega wątpliwości, że z dekady na dekadę otaczamy się coraz większą ilością przedmiotów oraz korzystamy z coraz większej liczby usług. Swoje  do tego dokładają też producenci wielu dóbr, którzy produkują je tak, żebyśmy nie mogli korzystać z nich zbyt długo, najlepiej żeby za kilka  lat się zepsuły, abyśmy musieli kupić nowy – w domyśle lepszy – przedmiot, lub w kolejnych generacjach oferowanych przez siebie produktów wprowadzają nowinki, które mają nas zachęcić do zastąpienia starego modelu tym nowym, fajniejszym. I choć nawet obecnie produktywność cały czas rośnie, i to zarówno w krajach rozwiniętych, jak i rozwijających się, to wzrost produktywności przekłada się po prostu na dalszy wzrost PKB. I gdy trzeźwo na to popatrzeć, dość łatwo sobie zdać  sprawę, że nie potrzebujemy wcale więcej przedmiotów, dóbr, którymi się otaczamy, a zatem z racjonalnego punktu widzenia powinniśmy konsumować mniej. Dalszy wzrost produktywności moglibyśmy wykorzystać do skrócenia czasu pracy.

Na marginesie warto tutaj poruszyć inny wątek  – wiele osób, wielu komentatorów martwi to, że postępująca automatyzacja i coraz powszechniej wykorzystywane algorytmy, które są w stanie zastąpić nas, ludzi, w wykonywanych w pracy czynnościach, że trendy te spowodują zmniejszenie ilości miejsc pracy. Jeżeli faktycznie coś takiego  miałoby nastąpić, to moglibyśmy zachować miejsca pracy dla wszystkich, po prostu skracając nasz czas pracy. Nota bene dzielenie pracy na więcej osób, które mogłyby ją wykonywać, było w wielu krajach bardzo  skutecznie stosowane jako metoda walki z bezrobociem w trakcie kryzysu finansowego 2008 roku.

Skrócenie czasu pracy może być także metodą na uniknięcie bezrobocia, które może się pojawić w wyniku rozwoju sztucznej inteligencji (Photo by Possessed Photography on Unsplash)

Natomiast wracając do skutków czasu pracy na nasze życia. Są badania, które wskazują, że w krajach  rozwiniętych osoby, które pracują mniej, są po prostu bardziej szczęśliwe. Nasz dobrostan w subiektywnej ocenie bardzo często uzależniamy od tego, jaką ilością wolnego czasu dysponujemy. Nie ma się co temu dziwić, bo jeżeli dodać do czasu pracy dojazdy, które spędzamy na dotarcie do miejsca i z miejsca pracy, to  wielu dużych aglomeracjach w Stanach Zjednoczonych i Europie spędzamy na pracy ponad 10 godzin dziennie. Dodatkowo, gdy mamy więcej wolnego czasu, to nie porównujemy się pod tym kątem z innymi, co jest zupełnie odmienne jeżeli chodzi o dochody. W przypadku tego, ile zarabiamy i jakie są nasze możliwość finansowe, mamy bardzo często skłonność do relatywizowania i patrzenia na nasze dochody przez pryzmat dochodu osób w naszym otoczeniu, co skutek ma taki, że korzyści z dodatkowego wolnego czasu mają bardziej długotrwały wpływ na naszą szczęśliwość, niż korzyści wynikające z poprawienia naszej sytuacji finansowej. Zwłaszcza, jeżeli sytuacja wyjściowa pozwala na zaspokojenie naszych podstawowych potrzeb życiowych.

A zatem, skoro już pan Matczak przywołał ten temat, to owszem, zacznijmy o tym rozmawiać. Ale nie o tym ile nadgodzin powinniśmy robić, aby osiągnąć sukces, ale o ile powinniśmy skrócić tygodniowy czas pracy z obecnych 40 godzin. Ponieważ wiele badań wykazuje, że w krajach rozwiniętych – czyli z grubsza możemy uznać że są to te kraje, które należą do OECD, a w gronie tych krajów jest również Polska – moglibyśmy skrócić nasz czas pracy, a jednym z efektów takiego działania byłoby zmniejszenie  naszego śladu węglowego. Przyjrzyjmy się kilku badaniom, które prowadzą do takich wniosków.

Czas pracy a ślad węglowy

Pierwsze badanie,  które chciałbym przytoczyć przeprowadzone zostało w Szwecji, pochodzi z 2009 roku i dotyczy wpływu skrócenia czasu pracy na zużycie energii w gospodarstwach domowych, a co za tym idzie na wynikające z tego emisje gazów cieplarnianych. Po dokonaniu statystycznej analizy, autorom badania wyszło, że skrócenie czasu pracy o 10% miałoby wpływ na nasze emisje gazów cieplarnianych – powodowałoby ich zmniejszenie o średnio 8%. Inne badanie, również dotyczące gospodarstw domowych, tyle że we Francji, wykazało korelację pomiędzy wysoką ilością godzin pracy wykonywanej przez członków danych gospodarstw domowych, a takimi rzeczami, jak wielkością domów i mieszkań użytkowanych przez dane gospodarstwo domowe – a jednym ze skutków zamieszkiwania większego domu lub mieszkania jest większe zużycie energii. Pozytywną korelację  stwierdzono też pomiędzy nawykami żywieniowymi oraz transportowymi, wiążącymi się z większymi emisjami, a właśnie ilością godzin pracy.

Skrócenie czasu pracy może przynieść wymierne korzyści, m.in. w formie zmniejszenia śladu węglowego (Photo by Alesia Kazantceva on Unsplash)

Natomiast oba te badania dotyczą tylko pojedynczych krajów, dlatego nieco więcej czasu chciałbym poświęcić na kolejne badanie, które ujmuje temat bardziej całościowo, ponieważ analizuje dane 29 krajów należących do OECD i bierze pod uwagę dane z lat od 1970 do 2007 roku. Badanie to zostało sporządzone przez pracowników University of Massachusetts w mieście Amherst, a link do tego badania, podobnie jak do wszystkich pozostałych badań, znajdziecie w odnośniku, który znajduje się pod opisem odcinka. Autorzy tego badania wykorzystali model statystyczny, który analizował wpływ czasu pracy i to w całościowym ujęciu dla danej gospodarki – ponieważ uwzględniał on zarówno średnie roczne godziny  pracy przypadające na jednego pracownika, jak też odsetek pracującej populacji, jak również produktywność krajowej siły roboczej –  jaka była wielkość jednostki PKB przypadającej na każdą godzinę pracy. I w tym badaniu wnioski były takie, że tak rozumiany czas pracy ma zauważalny wpływ na nasz ślad węglowy i ślad ekologiczny, rozumiany jako łączny obszar terenów, które musimy wykorzystać, aby dostarczyć zasoby potrzebne dla działalności naszych społeczeństw oraz na zaabsorbowanie odpadów generowanych przez nasze działanie. W badaniu tym przeanalizowano 2 warianty. W jednym z nich założono, że PKB per capita czyli poziom produkcji gospodarczej przypadający na jednego mieszkańca pozostawałby niezmienny po skróceniu czasu pracy, a w drugim wariancie nie przyjmowano, że poziom PKB na  mieszkańca ma pozostać niezmienny, a zatem założono, że może się zmniejszyć. I jakie były wyniki tego badania? W tym pierwszym scenariuszu, czyli przy założeniu że PKB  per capita pozostanie na tym samym poziomie po skróceniu czasu pracy, okazało się, że skracając czas pracy o 1/10 zmniejszymy swój ślad węglowy o około 9%, natomiast ślad ekologiczny, czyli ilość  wykorzystanego terenu zmniejszymy o około 5%. Natomiast jeżeli czas pracy uległby zmniejszeniu o ¼ to te wartości  byłyby zauważalnie większe. Ślad węglowy uległby zmniejszeniu o ponad ⅕, a ślad ekologiczny o około 12%. A jak wyglądałaby sytuacja w tym drugim przypadku, czyli co by było, gdybyśmy zmniejszając czas pracy pozwolili sobie na zmniejszenie PKB przypadającego na jednego mieszkańca? Otóż w tym wypadku wyniki były jeszcze bardziej obiecujące. Okazało się, że skracając czas pracy o 1/10 moglibyśmy zmniejszyć nasz ślad węglowy o kilkanaście procent, podobnie jak nasz ślad ekologiczny. Natomiast skracając czas pracy o ¼ moglibyśmy zmniejszyć zarówno nasz ślad węglowy, jak i ślad ekologiczny o około ⅓.

Źródło: Reducing Growth to Achieve Environmental Sustainability: The Role of Work Hours

Myślę, że wyniki te brzmią już całkiem obiecująco, ale przyjrzyjmy się jeszcze jednemu badaniu, wykonanemu przez amerykański think-tank “Centre for Economic and Policy Research“, który przyjął nieco odmienne podejście. Mianowicie w badaniu tym analizowano, co by się stało, gdybyśmy do końca wieku rokrocznie skracali czas pracy o pół procenta – jaki byłby wpływ takiego działania na ocieplenie klimatu powodowane przez emisje gazów cieplarnianych wygenerowane po 1990 roku? Przy czym warto zaznaczyć, że emisje wygenerowane po tym roku to nie są wcale małe wartości, ponieważ w ciągu samych ostatnich 30 lat wygenerowaliśmy ponad połowę wszystkich historycznych emisji gazów cieplarnianych, a do końca wieku zostało nam jeszcze kilkadziesiąt lat, a zatem analiza uwzględnia zdecydowaną większość powodowanego przez ludzkość ocieplenia klimatu. I jakie były wnioski? Autorom tego badania z przeprowadzonej analizy statystycznej, uwzględniającej wiele zmiennych i porównującej poszczególne scenariusze  ze scenariuszami przyszłego ocieplenia, opisywanymi w publikacjach IPCC, wyszło, że do końca wieku sam taka zmiana, polegająca na nieznacznym skracaniu czasu pracy co roku, mogłaby wyeliminować od ¼ aż do połowy ocieplenia klimatu, które nastąpiłoby bez takiej zmiany. Skracanie czasu pracy o 0,5% brzmi jak znikoma zmiana. Ale podsumujmy jeszcze, jaki byłby czas pracy na koniec wieku, gdyby faktycznie co rok skracać go w takim właśnie wymiarze. Rezultat byłby taki, że w 2100 roku pracowalibyśmy o około ⅓ krócej niż obecnie, czyli w Polsce zamiast 40 godzin, spędzilibyśmy w pracy około 26 godzin tygodniowo.

A o ile krótszy czas pracy faktycznie byłby możliwy? Mieszkańcy wielu krajów europejskich przychodzą do pracy średnio na 35 godzin w tygodniu. Taka sytuacji ma miejsca na przykład w Austrii, w Belgii czy we Włoszech. Natomiast Holendrzy pracują średnio poniżej 30 godzin w ciągu tygodnia, bo średni czas pracy wynikający z ich zatrudnienia to 29,5 godziny. A czy moglibyśmy skrócić tydzień pracy do 15 godzin tygodniowo, jak chciał Keynes, albo chociażby do 20 godzin? Co by się wtedy stało? Czy można  to zrobić bez rozciągania takiej zmiany na kilka dekad? Wielu ekonomistów z pewnością wieszczyłoby nieuchronną zapaść gospodarczą  w takim scenariuszu, ale czy na pewno on by nastąpiła? Tak się składa, że taki scenariusz był już  kiedyś przetestowany, i to nie jakoś strasznie dawno temu lub w odległym zakątku świata, ale miało to miejsce w Wielkiej Brytanii w latach 70-tych XX wieku.

Wielka Brytania w 1974 roku

O historii, którą teraz opowiem, pierwszy raz przeczytałem w książce “Utopia dla realistów” autorstwa Rutgera Bergmana, którą nota bene bardzo polecam. Porusza ona sporo wątków, w tym również wątek potencjalnego skrócenia czasu pracy. A historia ta dzieje się  na początku lat 70-tych w Wielkiej Brytanii. Od początku tej dekady w kraju tym panowała fatalna sytuacja gospodarcza. Brytyjczycy borykali się z wysoką inflacją, ze znaczącym deficytem finansów publicznych – krótko mówiąc było niewesoło. Rządzący konserwatyści pod wodzą premiera Edwarda Heatha, by walczyć z inflacją wprowadzali rozwiązania, mające ograniczyć podwyżki wynagrodzeń, i to zarówno w sektorze publicznym, jak i prywatnym. Powodowało to oczywiście niezadowolenie pracowników, ponieważ płace nie nadążały za postępującym wzrostem cen. Sytuacja zaczęła się robić szczególnie napięta, kiedy Krajowy Związek Zawodowy Górników w połowie 1973 roku wybrał sobie nowego przewodniczącego, który zdecydował się na forsowanie bardziej stanowczej postawy względem rządzących. Górnicy postanowili zawalczyć o podwyżki, aby zrekompensować sobie postępującą inflację. Co prawda jeszcze wtedy, w połowie 1973 roku nie zdecydowali się na strajk generalny, ale podjęli kroki, które miały na celu ograniczenie produkcji węgla. Były to czasy, kiedy większość prądu w Wielkiej Brytanii był produkowana właśnie w elektrowniach węglowych, a zatem ograniczanie wydobycia węgla powodowało trudności z dostawami energii.

By oszczędzać posiadane zapasy węgla i nie dopuścić do nagłego blackoutu premier Edward Heath zdecydował się na całkiem radykalne kroki. Mianowicie, w grudniu ogłosił tymczasowe wprowadzenie 3-dniowego tygodnia pracy. Miał on wejść w życie od 1 stycznia 1974 roku. Żeby oszczędzać prąd, firmy mogły pracować po 3 dni w tygodniu, jednocześnie wprowadzony był zakaz wykonywania nadgodzin oraz wykorzystywania elektryczności poza tymi wyznaczonymi dniami. Sytuacja ta trwała przez kolejne tygodnie. Brytyjczycy pracowali po 21 godzin każdego tygodnia. Dodatkowo telewizja kończyła nadawanie o godzinie 22:30 każdego dnia, a większość pubów pozostawała zamknięta. 24 stycznia, aby zwiększyć presję górnicy zdecydowali się ostatecznie na strajk generalny. Miał on zostać rozpoczęty 5 lutego. 7 lutego Edward Heath zarządził wybory parlamentarne, skorzystał z prerogatywy, która przysługuje  brytyjskiemu premierowi, który w tamtym systemie politycznym może rozpisać wybory w dowolnym momencie trwania kadencji parlamentu. Heath liczył na to, że opinia publiczna, która była niezbyt przychylna działaniom górników, stanie po jego stronie i zapewni mu zdecydowane zwycięstwo. I choć konserwatyści faktycznie otrzymali najwięcej głosów ze wszystkich partii, to różnica pomiędzy nimi, a drugą w kolejności Partią Pracy była minimalna. Heath po nieskutecznych negocjacjach koalicyjnych z Partią Liberalną podał się do dymisji. W rezultacie 4 marca Harold Wilson z Partii Pracy stanął na czele rządu mniejszościowego. Już kilka dni później, bo 8 marca, zawarł on porozumienie ze związkowcami, zapewniając im podwyżkę płac o 35%. Tym samym przywrócono 5-dniowy tydzień pracy.

Edward Heath – premier Wielkiej Brytanii w latach 1970-1974 (źródło: Wikipedia)

I jaki był bilans tej całej sytuacji? Wielu komentatorów i analityków spodziewało się totalnego spustoszenia gospodarczego w tym czasie. Ale ku zaskoczeniu wszystkich, po przeanalizowaniu danych ekonomicznych okazało się, że produkcja przemysłowa spadła tylko o 6%. Jak widzimy, ten spadek produkcji nie był wcale znaczący. A przecież Brytyjczycy pracowali niemalże o połowę krócej niż normalnie. Można by zapytać – dlaczego? Dlaczego efekt tej sytuacji był tak mało znaczący? Zapewne wynika to z faktu, że 40-godzinny tydzień pracy nie jest wcale optymalny z punktu widzenia produktywności. W praktyce mamy całkiem liczne przykłady, że pewne ograniczenie ilości godzin pracy skutkuje wręcz wzrostem produktywności, bądź utrzymaniem dotychczasowej – w rozumieniu, że w krótszym czasie udaje się wykonać tę samą pracę, co w dotychczasowym czasie pracy. Przykłady? Weźmy chociażby to, co zrobił Microsoft dla swoich pracowników w Japonii w 2019 roku, a mianowicie wprowadził pilotażowy projekt, który polegał na tym, że przez kilka tygodni pracownicy mieli wolne piątki. Rezultaty mogą się wydać zaskakujące, ponieważ pracownicy nie tylko byli bardziej szczęśliwi, ale też ich produktywność wzrosła o zaskakujące 40%. Zużycie elektryczności w biurach spadło o ¼, a ilości zadrukowanego przez pracowników papieru o 60%. Warto dodać, że Microsoft nie był pierwszą firmą, która wprowadziła tego typu pilotażowy projekt. Na przykład w 2018 roku nowozelandzka firma Perpetual Guardian wprowadziła 4-dniowy tydzień pracy, a rezultaty to zwiększona satysfakcja z życia u pracowników, mniejszy poziom stresu i utrzymanie dotychczasowej produktywności. Podobne projekty testowane są w wielu innych firmach, na przykład  w zeszłym roku, również w Nowej Zelandii Unilever dla tamtejszych wprowadził 4-dniowy tydzień pracy, który obowiązywać ma testowo od grudnia 2020 roku przez kolejny rok. Innym przykładem jest odzieżowa firma Desigual, która również zdecydowała się na wprowadzenie 4-dniowego tygodnia pracy, lub firma venture capital Uncharted, która zdecydowała na identyczny krok. Kolejne firmy stopniowo idą w ślady tych powyższych. Na przykład w październiku Bolt zdecydował się na 3 kolejne miesiące wprowadzić testowo 4-dniowy tydzień pracy dla swoich pracowników. I patrząc na te pilotażowe  projekty w różnych firmach, wszystko wskazuje na to, że skrócenie czasu pracy o kilka godzin lub o 1 dzień w tygodniu nie obniżyłoby wcale naszej produktywności – gdyż bylibyśmy w stanie wykonywać tę samą pracę po prostu krócej – ani też nie wpłynęłoby negatywnie na wartość PKB. Przy czym tak naprawdę, biorąc pod uwagę jakie są implikacje nieustannego wzrostu gospodarczego, tak naprawdę nie powinno nam w sumie zależeć na utrzymaniu dotychczasowego PKB przy obniżaniu godzin pracy, ale skracanie czasu pracy mogłoby służyć celowemu zmniejszeniu PKB, co przeprowadzone  w przemyślany sposób pomogłoby nam utrzymać dotychczasowy dobrobyt, a jednocześnie zmniejszyć niepotrzebną konsumpcję.

Wnioski

Całkiem budujące jest to, że nie tylko w poszczególnych firmach, ale też w wielu krajach są wprowadzone kroki, które mają na celu przeanalizowanie, jak krótszy tydzień pracy działałby w praktyce i jakie miałby skutki. Przykładowo, Szkocja rozpoczęła niedawno pilotażowy 4-dniowy tydzień pracy dla pewnej grupy ludności, przy czym ludzie pracują jeden dzień mniej, ale zachowują dotychczasowe zarobki. Podobny pilotażowy projekt trwa również w Hiszpanii, ale też wspomniana przed chwilą Nowa Zelandia rozważa pomysł wprowadzenia 4-dniowego tygodnia pracy. Temat ten trafia na tapet również tam, gdzie ludzie pracują naprawdę dużo. Na przykład w Stanach Zjednoczonych kongresmen z Kalifornii Mark Takano, przedstawiciel Partii Demokratycznej, wniósł niedawno projekt ustawy mającej na celu skrócenie tygodnia pracy do 32 godzin tygodniowo. Również Japonia, słynąca przecież z ekstremalnie przepracowanych pracowników spędzających niemal całe życie w pracy, rozważa wprowadzenie 4-dniowego tygodnia pracy. I biorąc pod uwagę korzyści, przejawiające się przez zmniejszenie naszego śladu węglowego i śladu ekologicznego, może warto rozpocząć debatę nie – czy warto pracować 16 godzin dla osiągnięcia sukcesu – ale, o ile skrócić 40-godzinny tydzień pracy u nas w kraju, ale też w całej Europie. Oczywiście, z punktu widzenia emisji gazów cieplarnianych, w naszym kraju najważniejsze jest szybkie odejście od węgla, ale nie powinniśmy oczywiście ignorować innych działań, które również pomogą nam zmniejszyć emisje. Jednym z nich mogłoby być właśnie  skrócenie czasu pracy.

Microsoft jest jedną z firm, które eksperymentują z krótszym czasem pracy (Image by efes from Pixabay)

Swoją drogą, nie tylko Keynes zapowiadał, że za kilka pokoleń czas pracy zostanie drastycznie skrócony. Podobne sugestie wysuwało też wiele osób przed nim i po nim.  Tego typu przewidywania można znaleźć chociażby w dziełach Johna Stuarta Milla, będącego jednym z ojców liberalizmu, a w połowie XX wieku, a konkretnie 1956 roku, Richard Nixon – wtedy jeszcze jako wiceprezydent – zapowiadał, że w nieodległej przyszłości Amerykanów czeka 4-dniowy tydzień pracy. W latach 60-tych raport komisji senackiej Stanów Zjednoczonych przewidywał, że do końca wieku Amerykanie będą spędzać w pracy 14 godzin tygodniowo. Niestety, rzeczywistość nie poszła w tym kierunku. Zamiast skrócenia czasu pracy, wykorzystaliśmy wzrost gospodarczy i zwiększoną produktywność na zwiększenie naszej konsumpcji, na kupowanie większej ilości rzeczy przy wszystkich negatywnych kosztach środowiskowych takiego stanu rzeczy. A oprócz korzyści z punktu widzenia klimatu i środowiska, krótszy  czas pracy to również więcej czasu dla naszej rodziny, dla przyjaciół, na wszelkiego rodzaju aktywizm, który wydaje się niezbędny w dzisiejszych czasach. A zatem, skrócenie czasu  pracy to byłaby jedna z tych zmian, która nie dość, że pomogłaby nam zmniejszyć ciśnienie na konsumpcję, to w zamian mogłaby nam umożliwić spędzanie większej ilości czasu z naszymi bliskimi, a także działać w większym wymiarze na rzecz społeczności, w której żyjemy. Są to często te aktywności, na które nie mamy czasu i energii, gdy spędzamy w pracy 40 godzin w tygodniu, plus dodatkowo spędzamy czas na dojazdach.

Radykalne skrócenie czasu pracy może się wydawać wielu osobom szalone, ale szalonym też wydawał jego współczesny Henry Ford, kiedy w 1926 roku wprowadził 5-dniowy tydzień pracy w swoich zakładach. Niewiele później wszyscy poszli w jego ślady. I już wtedy ostrzegano, że skrócenie czasu pracy doprowadzi gospodarkę do ruiny – oczywiście nic takiego się nie stało. Dlatego nie dajmy zbyt pochopnie wiary, gdy ktoś również dziś reaguje panicznie na propozycje znaczącego skrócenia czasu, który tygodniowo lub rocznie spędzamy pracując. A zatem, skoro pracując 4 dni możemy być tak samo produktywni, to jeżeli dodamy do tego również cel przemyślanego zmniejszenia PKB, to zapewne moglibyśmy pracować, nie wiem – połowę tego co teraz? A kiedyś w przyszłości jeszcze mniej? Musimy oczywiście myśleć o tym, jak zapewnić odpowiedni poziom życia tym osobom, które obecnie nie mogą sobie pozwolić na pracownie mniej, bo chcą po prostu związać koniec z końcem, a które stanowią niemałą grupę w krajach o dużych różnicach majątkowych. Ale to już jest temat na osobny odcinek, a jeżeli chodzi o dziś, to chciałbym w tym miejscu postawić kropkę.