Frazesem będzie powiedzieć, że po 24 lutego Europa znalazła się w zupełnie nowej sytuacji. Od początku wojny w Ukrainie minęło już ponad 3 miesiące. Dobrze spojrzeć na chłodno na zachowanie kluczowych europejskich państw oraz na to jak dziś, po przeszło 100 dniach wojny na wschodzie, wygląda europejska energetyka i zastanowić się jak w obecnej sytuacji powinna postąpić Polska.
Niemcy w obliczu wojny
Niemcy są chyba krajem, który zajmuje względem wojny najbardziej chybotliwe stanowisko. Po przemówieniu kanclerza Scholza przed Bundestagiem 27 lutego można było mieć nadzieję na znaczącą zmianę w niemieckiej polityce zagranicznej, ale kolejne tygodnie pokazują, że Niemcy są dosyć opieszali w dostarczaniu zdecydowanego wsparcia Ukrainie. Gdyby nadarzyła się okazja na rozejm na wschodzie, zapewne bardzo chętnie wróciliby do status quo ante w relacjach z Rosją. Co prawda przez ostatnie tygodnie minister Habeck przyłożył się dość mocno do dywersyfikacji dostaw paliw kopalnych, co umożliwiło niedawną decyzję Rady UE o nałożeniu niepełnego embarga na rosyjską ropę, ale brak gotowości do rezygnacji z dostaw rosyjskiego gazu pokazał, że Niemcy tak naprawdę przyznają krajowemu przemysłowi prawo do niezmiernie mocnego wpływania na zarówno wewnętrzną, jak i zagraniczną politykę RFN. A ten potrzebuje stabilnych dostaw gazu, od którego niemiecka gospodarka jest uzależniona. Stąd brak embarga UE na rosyjski gaz, pomimo że jest to surowiec, który najtrudniej byłoby Rosji przekierować na inne rynki (w zasadzie to byłoby to niemożliwe w krótkiej perspektywie – gro rosyjskiego metanu trafia do Europy gazociągami). Możliwość ustabilizowania sytuacji na wschodzie, uruchomienia Nord Stream 2 i spowodowany tym spadek cen gazu byłyby zapewne przyjęte za Odrą z ulgą. Gdyby rząd RFN liczył na coś innego, zapewne silniej wspierałby Ukrainę. Zdają się to rozumieć sami Ukraińcy, którzy nie postrzegają Niemiec za kraj szczególnie przyjazny, co widać chociażby po odmowie przyjęcia prezydenta tego kraju Franka-Waltera Steinmeiera w Kijowie w kwietniu tego roku.

Niemiecka energetyka pokazuje jasno dlaczego zakończenie lub chociażby zamrożenie konfliktu na Ukrainie byłoby Berlinowi na rękę. Energiewende, czyli transformacja energetyki w kierunku źródeł odnawialnych, jak na razie ma zdecydowanie większe sukcesy w wyłączeniu bezemisyjnych elektrowni jądrowych (ostatnie reaktory jądrowe Niemcy wyłączą do końca roku) niż w odchodzeniu od paliw kopalnych. Jak do tej pory energia ze słońca i wiatru dostarcza za Odrą jedynie 28,81% procent elektryczności, przy udziale paliw kopalnych na poziomie 47,35%. Istotną rolę odgrywa gaz, spalany w niemieckich elektrowniach (niekiedy nawet postawionych w miejscu dawnych elektrowni jądrowych). I niestety jest to stan rzeczy, który za szybko się nie zmieni. Co prawda Niemcy utrzymują, że gaz ziemny ma być li tylko paliwem przejściowym na drodze do zeroemisyjności, ale wodór postrzegany jako paliwo przyszłości jest cały czas w powijakach. Obecny niemiecki rząd co prawda dwukrotnie zwiększył odziedziczone po Angeli Merkel ambicje rozbudowy mocy produkcyjnych zielonego wodoru (pozyskiwanego z wody przy użyciu energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych) do 2030 roku, ale nawet obecne plany (10 GW) to śmiech na sali w obliczu potrzeb niemieckiej gospodarki i ilości energii z węgla, ropy i gazu, którą trzeba będzie zastąpić (mówiłem o tym w 20 odcinku podcastu). Swoją drogą, Niemcy nie mają wystarczających możliwości by produkować wymagane ilości zielonego wodoru u siebie w kraju (nawet jeśli zastawią cały kraj turbinami wiatrowymi i panelami fotowoltaicznymi), więc jeśli faktycznie uda im się przejść z paliw kopalnych na energię z wodoru to i tak sporą część tego ostatniego będą musieli importować. Ogólny model niemieckiej energetyki oparty na pozyskiwaniu możliwie tanich surowców energetycznych z importu nie zmieni się, nawet jeżeli ich plany przejścia na wodór zakończą się sukcesem. Nie wspominając o tym, że nawet ten „zielony” wodór nie jest wcale neutralny dla klimatu – wycieki wodoru podczas produkcji (przy obecnie stosowanej technologii jego pozyskiwania w drodze elektrolizy mogą one wynosić nawet dziesiątą część wyprodukowanego paliwa) trafiają do atmosfery, gdzie przedłużają czas przez jaki metan (gaz mający kilkadziesięciokrotnie większy potencjał ocieplający niż dwutlenek węgla) jest w stanie utrzymywać się w atmosferze i ogrzewać naszą planetę.
Francja względem Rosji
Sytuacja energetyczna Francji znacząco różni się od tej u naszego zachodniego sąsiada. Francuzi w latach 80. skupili się na budowie szeregu elektrowni jądrowych, dzięki czemu dziś prawie 70% energii elektrycznej czerpią z atomu (tak naprawdę w szczytowym momencie udział atomu w produkcji elektryczności był jeszcze większy bo wynosił ponad 79%). Francja musi jednak rozwijać moce w energetyce odnawialnej z uwagi na wymagania Unii Europejskiej. W ostatnich latach, oprócz wzrostu udziału wiatru i słońca w produkcji elektryczności (który obecnie wynosi 9,35%), wzrósł też procentowy udział gazu w tymże (6,71%) – co nie dziwi o tyle, że, do stabilizowania źródeł odnawialnych (które produkują prąd wtedy, gdy warunki sprzyjają) najlepiej nadają się elektrownie gazowe.

Patrząc na zachowanie prezydenta Macrona w ostatnich miesiącach (ilość telefonów do Putina czasami wręcz budząca zażenowanie i słusznie wyśmiewana w memach) można co prawda mieć wrażenie, że Francuzi na Rosję patrzą podobnie jak Niemcy. Postępowanie Francji nie jest jednak spowodowane dbałością o żywotne interesy francuskiej gospodarki i energetyki, czego nie można z całą pewnością powiedzieć o polityce kanclerza Scholza. Trudno tak naprawdę ocenić na ile zachowanie Macrona wynikało z trwającej kampanii wyborczej (gdyby udało mu się wynegocjować zawieszenie broni mógłby prezentować się jak mąż stanu, który „załatwił” Europie pokój, niczym Sarkozy w Gruzji w 2008 roku), a na ile rzeczywiście liczył na to, że uda mu się przekonać Putina do ustępstw.
Owszem – Francuzi często są Rusofilami i z uwagi na odległość geograficzną nie doceniają zagrożenia ze strony Rosji. W sumie to nie ma co się temu dziwić – my nad Wisłą mamy podobnie z oceną imperializmu amerykańskiego; nasza ocena tegóż różni się o 180 stopni od jej oceny w oczach chociażby wielu krajów Ameryki Łacińskiej (liczne, z których były jego ofiarami). Francuzi postrzegają Ukrainę jako rosyjską strefę wpływów i chętnie daliby tam Putinowi wolną rękę, żeby tylko Rosja przestała mieszać się do tego co dzieje się w Afryce frankofońskiej (którą z kolei Francja traktuje jako swoją własną strefę wpływów). Nie jest to trafna ocena sytuacji, z czego bardzo dobrze zdajemy sobie sprawę nad Wisłą – ustępowanie Putinowi nie sprawia, że można coś ugrać (przypomnijmy chociażby słynny amerykański „reset” w stosunkach z Rosją na początku urzędowania Obamy). Wręcz przeciwnie – raczej rozzuchwala go i pokazuje, że objęta strategia wymuszania ustępstw była skuteczna. Jeżeli Francuzi to zrozumieją (tutaj pierwsze zadanie dla polskiej dyplomacji – uświadomić to Macronowi), być może zdadzą sobie sprawę, że ich obecna polityka idzie w sukurs Niemcom – krajowi, który w ostatnich latach wygryzł ich z pozycji najsilniejszego kraju w ramach Wspólnot Europejskich.
Sojusz Francji z Polską?
Sojusz niemiecko-francuski sięga czasów Adenauera – pierwszego kanclerza niemiec zachodnich po drugiej wojnie światowej. Pierwotnie to Francja była w nim stroną dominującą, ale po wzmocnieniu Niemiec wynikającym z ich zjednoczenia po upadku muru berlińskiego, to właśnie Berlin wysunął się na kluczową siłę nadającą ton temu co dzieje się w Europie. Francuzi aktualnie chyba nie zdają sobie sprawy (lub nie chcą sobie zdawać), że teraz – w obliczu kompromitacji niemieckiej Ostpolitik – mają szansę wysunąć się z powrotem na pozycję lidera w Europie. Przekazanie żółtej koszulki lidera może mieć podłoże tyleż polityczne, co także energetyczne.
Niemieckie podejście do transformacji energetycznej (likwidacja elektrowni jądrowych i traktowanie gazu jako paliwa przejściowego) uzależnia Europę od zewnętrznych dostawców surowców i ich cen na rynkach energii (o tym jak to bolesne przekonaliśmy się na jesieni, gdy ceny gazu wystrzeliły jak szalone – co po części było spowodowane polityką Gazpromu – i utrzymują się na wysokim poziomie do dziś). Niemcy znajdowali licznych naśladowców w Europie, takich jak chociażby Austria czy Belgia (ta ostatnia – w przeciwieństwie do Berlina – poszła jednak po rozum do głowy i odroczyła wyłączanie swoich elektrowni jądrowych). Nadzieje na szybkie zastąpienie gazu wodorem są jednak, jakby nie patrzeć, dosyć naiwne. Poza tym, nawet masowe przejście na wodór nie daje gwarancji, że oparcie się na tym paliwie będzie neutralne dla klimatu. Francja, jako kraj, który przez lata podążał inną drogą (która przyniosła dużo lepsze skutki z punktu widzenia redukcji emisji), mógłby zakwestionować niemieckie podejście i spróbować przesunąć akcenty w europejskiej energetyce – w czym mogłaby pomóc Polska.

Na czym mogłaby polegać rola Polski? Jesteśmy krajem, który chce stawiać na rozwój energetyki jądrowej (co nie jest regułą we współczesnej Europie). Nie wybraliśmy jeszcze partnera do realizacji polskiego programu jądrowego. Francuzi natomiast mają technologię (francuski EDF w październiku 2021 roku złożył Polsce niewiążącą ofertę na budowę naszych reaktorów), są w stanie budować reaktory jądrowe za granicą, a przy współpracy Polski mogliby zawalczyć o znacznie więcej niż o budowę 6 reaktorów nad Wisłą – mianowicie o ogólnoeuropejski program budowy elektrowni jądrowych. O tym, że nie jest to mrzonka świadczy chociażby fakt, że udało się dodać energię z atomu do Taksonomii UE (w dużym skrócie – jest to unijna regulacja wyznaczająca, które inwestycje są uznawane za zrównoważone i objęte z tego tytułu preferencyjnymi warunkami) i stosowna propozycja ze strony Komisji Europejskiej padła jeszcze w grudniu, gdy wiele osób nie wierzyło, że Rosja zdecyduje się faktycznie zaatakować Ukrainę. W obecnej sytuacji argumentów za zwiększeniem roli atomu w Europie jest jeszcze więcej. Dziś wyraźnie widać, że stawianie na rosyjski gaz ma bardzo ponure geopolityczne konsekwencje – może pora pójść po rozum do głowy i wykreślić gaz z Taksonomii (został on dodany do tego dokumentu w tym samym momencie co atom). Gaz nie jest i nie będzie zrównoważonym paliwem – jego spalanie wiąże się z emisją dwutlenku węgla w ilości wynoszącej aż blisko 60% tych wynikających ze spalania węgla kamiennego. Do tego jego wydobycie i przesył powoduje emisje metanu do atmosfery. Powyżej pisałem o tym jak współgrają ze sobą metan i wodór w atmosferze. Gaz jako paliwo przejściowe do wodoru to po prostu fatalny pomysł. Europa mogłaby osiągnąć dużo lepsze sukcesy w redukcji emisji gazów cieplarnianych jeżeli zamiast tego postawi na odnawialne źródła energii wspierane zauważalnym udziałem atomu w miksie energetycznym. Taka strategia umożliwiłaby wykorzystanie wodoru tam gdzie jest naprawdę potrzebny; nie byłoby też konieczne masowe stosowanie upraw energetycznych, co znacznie ułatwiłoby realizację celów UE dotyczących bioróżnorodności (przypomnijmy – do 2030 roku 30% powierzchni Unii ma być objęte ochroną, co trudno osiągnąć, gdy coraz więcej gruntów potrzebne będzie pod uprawy); można by też wyrzucić do kosza takie pomysły jak traktowanie spalania drzew na potrzeby energetyczne jako energii „odnawialnej”. Kilka pieczeni na jednym ogniu.
Co jeszcze zyskałby Francja na sojuszu z Polską? Oprócz możliwości realizacji przez swoje przedsiębiorstwa programu atomowego na skalę europejską, możliwe, że musielibyśmy zaoferować Francuzom jakieś wsparcie w odpieraniu rosyjskich interesów na obszarze Afryki. Jeżeli komuś taki pomysł wydaje się niedorzeczny to warto przypomnieć, że robiliśmy już w nad Wisłą zdecydowanie dziwniejsze rzeczy – na przykład wysłaliśmy razem z Georgem Bushem polskie wojska do Iraku w 2003 roku nie dostając za to nic w zamian.

Czego powinniśmy oczekiwać od Francji? Realistycznego spojrzenia na putinowską Rosję – ustępowanie jej lub pozwolenie Putinowi na „wyjście z twarzą” (ostatnio bardzo popularny postulat na zachodzie Europy) tylko zachęci go do dalszych agresywnych działań. A gdyby udało mu się podbić Ukrainę to następna na liście celów będzie zapewne Polska. Rosja musi przegrać, a Ukraina musi wygrać, by można było zapewnić bezpieczeństwo w Europie. Rosja musi wyjść z konfliktu na tyle osłabiona, by nie była w stanie rozpętać podobnej wojennej zawieruchy w dającej się przewidzieć przyszłości. Dosyć bredni o Europie od Lizbony do Władywostoku.
Oczywiście – przekonanie Francji do zastąpienia bliskich relacji z Berlinem sojuszem z Polską nie będzie łatwe. Współpraca z Niemcami sięga początków RFN, a jak było wspomniane powyżej, poczynania Rosji na wschodzie Europy nie są postrzegane nad Sekwaną jako szczególne bezpośrednie zagrożenie. Francuzów irytuje też polski proamerykanizm (ale nas z kolei może irytować naiwne podejście Francji do Rosji). Dodatkowo, łatwo nie będzie także dlatego, że Francuzi dobrze pamiętają afront, którego doświadczyli ze strony Polski w 2016 roku, po zerwaniu kontraktu na dostarczenie Caracali dla polskiej armii. Ale jest jednak szansa, że tęskniąca za wielkością Francja – mając na względzie potencjalne korzyści w skali europejskiej – skusiłaby się na taki sojusz z Polską. Polska swoją reakcją na wojnę w Ukrainie i sprawnym przyjęciem milionów uchodźców pokazała, że potrafi być także poważnym państwem, na którym można polegać. Trzeba tylko uświadomić Macronowi, że podtrzymując współpracę z Niemcami (pomimo oczywistej kompromitacji Ostpolitik po 24 lutego) gra bardziej na budowanie siły RFN niż na budowanie znaczenia Francji.
Czy ten plan ma prawo się udać?
Czy polskiej władze byłyby w stanie nawiązać z Francją tego typu bliską współpracę? Patrząc na dotychczasowe popisy polskiej dyplomacji (czyli chociażby żenujące głosowanie 27:1 w sprawie przedłużenia kadencji Tuska jako szefa Rady UE czy sojusz z nieistniejącym San Escobar) można w to wątpić. Do tej pory obóz rządzący Polską skupiał się w polityce zagranicznej na budowaniu wizji sojuszu „Trójmorza”, ale przykład Węgier blokujących embargo na import rosyjskiej ropy biegnącymi do Europy rurociągami pokazuje jak trudno budować wspólnotę interesów w ramach zróżnicowanych państw Europy środkowej. Dodatkowo, polskie władze do tej pory bardzo opieszale podchodziły do dekarbonizacji naszej gospodarki, więc można mieć poważne wątpliwości czy dostrzegą potencjał drzemiący w budowaniu w ramach Unii Europejskiej energetycznego sojuszu dążącego do redukcji emisji w inny sposób niż obrali Niemcy w swoim Energiewende. Przykład wprowadzającej w błąd kampanii żarówkowej z początku tego roku pokazuje, że wiele osób w obecnym rządzie nie rozumie wagi jaką powinniśmy przykładać do transformacji energetycznej i zamiast wziąć się do roboty wolą przerzucać winę za swą nieudolność na Unię Europejską.
Jednocześnie trzeba jednak przyznać, że okres po 24 lutego to niezaprzeczalny highlight prezydentury Andrzeja Dudy. Jeżeli on jeden w całym obozie rządzącym rozumie powagę sytuacji (reszta wydaje się ostatnio bardziej zajęta przepychankami z Ziobrą w sprawie Izby Dyscyplinarnej) to może udałoby mu się przekonać kolegów ze swojego obozu politycznego do podjęcia takiego kierunku polityki zagranicznej? Czas już teraz zacząć sondować Francję i zacząć budować sojusz w ramach Unii Europejskiej, który byłby w stanie poprzeć tego rodzaju zmianę w europejskiej energetyce. Wydaje się to najlepszym sposobem na osiągnięcie trwałego pokoju w Europie oraz na redukcję emisji do zera, bez uzależniania naszego losu od technologii, które są obecnie wciąż w powijakach.